Komentarze: 0
W wieku 38 lat postanowiłam zrobic sobie prawo jazdy.Zawsze marzyłam ,że kiedyś będe miała swoje własne auto,takie białe eleganckie,moje wymarzone i będe nim jeździła gdzie m isie zamarzy....
W domu nigdy nie było samochodu.Wychowywałam sie bez ojca a matka jakoś nigdy nie dążyła żeby mieć prawko i auto.Narzekała tylko ,że inni jeżdżą swoim samochodem a my nie mamy i mieć nie będziemy.W jej mniemaniu kobieta za kókiem nie istniała.To mężczyzna zawsze miał być kierowcą.....
Tak więc auta w domu n ie bylo,dalsza rodzina miała samochody w domu i uważali ze tylko patologiczna rodzina nie ma auta.Oczywiście zawsze stważali problem z podwiezieniem.Albo nie ma miejsca w samochodzie albo nie jadą w tym kierunku,albo spieszą sie do domu ,albo nie po drodze im.W końcu usłyszałam teks od kuzyna-- kupisz sobie samochód to przestaniesz pchać się z d**ą na cudzy.
Jakby mnie obuchem walnął w główe,więc o to chodziło.Poprostu nie chcieli podwozić.Tak wiec zawsze siedizałam w domu bo nie było czym podjechać.Lato - upału patrzylam przez zybę jeszcze jako dziecko jak rodziny pakują materace ,namioty ,koce do samochodów bo jadą nad wodę.Ojciec wsiada i wiezie rodzinkę.A ja nie mam gdzie i czym.Kiedyś wybrałam sie autobusem,a co mi tam.Upał ,cięzkie rzeczy a to plecak,a to materac,a to jedzenie bo wybiór na cały dzień.Przystanek daleko od jeziora,kawał trzeba isc przez las.Mijają nas auta z rodzinkami.Ja brnę przez las spocona.Wkońcu na miejscu ,hurrrraaaa!!!! Super świetnie i ja jestem nad jeziorem ,radośc nie miała granic.No ale nadszedł wieczór i trzeba wracać.Ta sama droga do przystanku zmęczona i głodna niemiłosiernie brnę przez las.A na miejscu okazuje się ze pks przyjedzie za 2 godziny.Ok.mój błą ze nie sprawdzilam wczesniej o której powrotny.Czekam ,czekam ,czekam .Minęły 3 godzi a autobusu nie ma.Prubuję łapać stopa ,strach niesamowity nikt sie nie zatrzymuje.Wkoncu facet sie ulitowal,wsiadlam ale z duszą na ramieniu czy nie trafiłam na zboczeńca.Odechciało mi sie wypraw na 2 lata.
Wyjechałam do warszawy,pieknie fajnie ,zalew niedaleko ,jeździ komunikacja miejska będzie ok.W miedzy czasie doczekałam sie córeczki i oczywiście facet mnie zostawił samą.Więc miałam jeszcze 2 letnią córeczkę na posiadaniu :)).Postanowiłam się z nią wybrać nad zalew Zegrzyński.Trasę oblukałam ,oczywiście z przesiadką ale damy radę.Piękna pogoda,jedziemy.Autobus też nie zatrzymywał sie nad samym zalewem i trzeba bylo dojśc.Idziemy,upał.Dziecko w wózeczku ,ja toboły na plechach jak wielbłąd ale raźnie idę.Na miejscu wszystko fajnie ,pięknie,byłam zachwycona.Córa wniebowzięta widząc ogrom wody pierwszy raz w życiu.....Po ok godzinie zaczęły zbierać sie chmury......Idzie burza,czarne chmury.Ludzie inni jakby nigdy nic opalają się ,ja obserwuję niebo z niepokojem.Co tu robić.Gdzie sie schować ewentualnie nie ma.Wkońcu i zaczęlo grzmieć,i padać.Burza nie z tej ziemi.A ludzie ?nagle gdzieś znikli,okazało sie że pochowali sie do swoich aut i część odjechała a cześc czekala.Ja z malutkim dzieckiem nie miałam gdzie sie schowac,stałyśmy na przystanku i mokłyśmy obserwując jak auta wracają.Płakałam i marzyłam żeby kiedyś miec samochód i jechac sobie elegancko jak inni.Oczywiście autobus spuźnił się......
Zastanwiałam sie dłuuuuugo nad zapisem na naukę jazdy.Matka zawsze mi powtarzala ze nie nadaję sie do tego,że jestem za głupia i chce dziecko zabić wsiadając za kierownicę.Trwalo to 3 lata ,te moje zastanwianie sie.Być może sie bałam i szukałam wymówek ,byc może też nie wierzyłam w siebie .Aż pewnego dnia po kolejnej kłutni z matką na temat posiadania prawa jazdy postawiłam wszystko na jedną kartę.Zapisałam się na kurs.....w warszawie bo tam mieszkałam.
Mój kurs trwał 7 miesięcy.Matka tak wmówiła we mnie że sie nie nadaję ze przestałam wierzyc że cokolwiek potrafię.Panicznie bałam się samochodu.Miałam cierpliwego instruktora.Małymi kroczkami przekonywał mnie ze coś potrafię.W eekcie wykupiłam 2 kursy bo nauka jazdy szła mi ciężko.Pojęcia o samochodzie nie miałam.Pedały 3 a nogi 2 ?! i jak tu sobie poradzic.Plątało mi sie to wszystko ,brak dynamiki jazdy,jeździlam od boku do boku a tu każa mi sie utrzymac w wąskim pasie jazdy.Cieżko było niemiłosiernie.Parkowanie szkoda gadać.Zero rozeznania odległości,plątało mi sie w którą stronę kręcic kierownicą do tyłu.oj było tego sporo.
Nikt nie wiedział ze chodze na naukę jazdy,postanowilam sobir że komuklowiek powiem jak zdam egzamin a jak nie zdam to wstydu przed znajomymi zaoszczędze.
I stało sie ,nadszedł koniec nauki i czas na egzamin.Teoria bez problemu zdana.Praktyka za 2 podejściem ale ciężko było .Własciei to chyba Bóg za mnie zdał bo całą jazde sie modliłam by to sie już skończyło,byłam świadoma swoich błędów i chaialm nawet by egzaminator już to zakończył a on mnie męćzył i męczył.Parkowanie fatalne.Kazał wracać do ośrodka i wtedy poczułam ulgę,na koniec przy wjeździe babka mi jeszcze na czerwonym wyszła pod koła ale zareagowałam bo jechałam mega powoli.Z tego całego stresu na sam konic już na placu zaprkowałam idealnie pomiędzy dwoma innymi egzaminacyjnymi pojazdami.Wkońcu widzę ze pisze mi POZYTYWNY.Dostałam jeszcze pouczenie i reprymendę .Ależ jaka ja byłam szczęśliwa ,moja radośc nie znała granic.
Nikt mi nie wierzył ,że zdałam puki prawka nie pokazalam.Teraz myślałam że świat zawojuję ,kupię auto i będę panią siebie.Matka stwierdzila ze i tak jestem za głupia by jeździc samochodem ,kupie skorupę i w koszty sie wrobię.
Nie słuchałam jej.Znajomi namwaiali mnie ,ze muszę teraz szybko auto kupić bo zapomnę jeździć.Sama bylam tego świadoma bo wiedziałam jak kiepska jestem za kółkiem.Wierzyłam że jak kupię auto to będe już na spokojnie sobie ćwiczyła jazde bez stresu ze czeka mnie egzamin.
Wziełam kredyt i koleżanka pomogla kupic mi jakąś starą 15-letnią skorupę.Jej mąż przekonywal mnie że na początek to muszę kupić stare auto bo ja nie wprawiona i moge mieć stłuczki to tak nie bede rozpaczala jak kupię piękną nówkę.Miał rację uzanałam.
No i stało się mam piekne ,białe wymarzone autko.Stoi sobie pod blokiem...... i stoi sobie ..... i stoi dalej.Idzie zima,a ja boję się wsiąść w nie.Boję się panicznie.
C.d.n